Honda Prelude jest japońskim przednionapędowym coupe. FWD oznacza, że raczej sobie bokiem nie polatacie, ale coupe mają też inne cechy. Nawet te przednionapędowe. Do Hondziarza mi daleko, ale muszę przyznać, że Pralina mi się zawsze podobała, a szczególnie II i III. Sfotografowany przeze mnie egzemplarz jest ostatniej, piątej generacji produkowanej w latach 1996-2001. Niska i łagodna linia nadwozia ukrywa rozmiary tego samochodu, który ma lekko ponad 4,5. długości. Prelude można kupić z sześcioma różnymi silnikami, ale tylko benzynowymi. Najsłabszą jednostką był najmniejszy motor o pojemności 2.0 i mocy 133KM. Mamy tutaj jeden wałek rozrządu w głowicy oraz wtrysk wielopunktowy. Prosto, mechanicznie, fajnie; podoba mi się. Tutaj 179Nm momentu obrotowego mogła przekazywać na drogę zarówno przekładnia manualna jak i automatyczna. W przypadku pierwszej Pralina robiła setkę w 9,2s i zadowalała się 12,6l/100km w mieście. Ktoś pewnie powie, że Prelude nie jest samochodem do miasta. Tak, racja, ale poza nim nadal potrzebuje niemało, a mówiąc konkretnie 7,3l/100km. Co ciekawe automat, który dociąża samochód o 30kg (do 1220kg) nie wpływa ani na osiągi ani na spalanie. Rzadko się to zdarza. Poza tym jednym 2.0 mamy do wyboru jeszcze 5 jednostek 2.2, ale teraz zajmę się tylko czterema. Najsłabszy ma 135 koni, a najmocniejszy – 200KM. W najmocniejszym nadal jest wtrysk wielopunktowy, ale już mamy tu dwa wałki rozrządu w głowicy. Tutaj 210Nm przekazywane na asfalt przez przekładnię ręczną i przednie koła pozwala katapultować się do 100km/h w zaledwie 6,8s i rozpędzić się do 228km/h. Tutaj masa własna osiągnęła już 1255kg, a spalanie niewiele wzrosło. W sumie w mieście jest identyczne. Jako szybką informacją wspomnę tylko, że 2.2 występowało również w wersjach o mocy 160KM i 185KM. Przechodzimy teraz do wisienki na torcie – wersji Type-S. Wizualnie różni się od zwykłej Hondy Prelude V delikatnie przeprojektowanymi zderzakami, progami i spoilerem oraz czerwonymi emblematami Type-S. Pod maską tutaj znajdziemy również silnik 2.2i o mocy 220KM i momencie obrotowym wynoszącym 221Nm. Przyspieszała do 100km/h w 6,7s i rozpędzała się do 243km/h.
Teraz moja chyba ulubiona część, czyli usterki. To, że przy japońskim samochodzie zacznę od tego, że rdza go bardzo lubi to chyba nikogo nie zdziwi. Szczególnie upodobała sobie progi i tylną klapę, ponieważ te elementy nie są ocynkowane. Drugim problemem jest to, że Pralina może zgasnąć w czasie jazdy i mieć problem z elektryką do tego stopnia, że po zgaśnięciu nie świecą się kontrolki. Winowajcą jest kostka stacyjki, która kosztuje 200zł. Skoro to jest dopracowany samochód, to dlaczego jest jej tak mało na ulicach. Odpowiedź nie jest do końca oczywista, ponieważ możemy tylko gdybać. Powodem może być to, że zardzewiały tak, że naprawa nie była opłacalna, albo duża moc i atrakcyjne nadwozie wraz z niską ceną zakupu mogły przyciągnąć ludzi bez piątek klepki, którzy skończyli na drzewie, barierce, w rowie, czy innej rzece.
Konkurencja: